Minęło już trochę czasu od naszego pierwszego wyjazdu, ale jak to zwykle bywa, więcej rzeczy człowiek ma na głowie niż aktualizacja bloga. Wyjechaliśmy na przełomie sierpnia i lipca, z założeniem zwiedzenia kawałka naszego pięknego kraju.
Ze względu na wiek naszej najmłodszej pasażerki, która dopiero co się zbliżała do roczku, tym razem nie kombinowaliśmy z noclegami w Smoczycy, zadawalając się pensjonatami i hotelami. W sumie zrobiliśmy trochę ponad 1700 km w dwa tygodnie.
Wyruszaliśmy z rodzinnego Będzina. Po drodze zahaczyliśmy o:
- Brzeg, zwiedzanie pałacu i obiadek. Niestety, nic nadzwyczajnego.
- Wrocław na pierwszy nocleg. Spodziewaliśmy się więcej po największym w Polsce ogrodzie zoologicznym – prawdę powiedziawszy, bardziej nam się spodobał chorzowski.
- Zamek Książ – nocleg w hotelu na terenie kompleksu zamkowego. Warto odwiedzić, robi kolosalne wrażenie. Nie zrażać się tylko „ugłaskanym” frontem, to prawdziwy zamek, a nie jakiś pałacyk – z tym, że wiele razy przebudowywany.
- Poznań – zwiedzanie palmiarni. W zasadzie tylko postój w drodze na wybrzeże. Ale droga Wałbrzych – Poznań to jakieś nieporozumienie. Dziura na dziurze i praktycznie całkowity brak infrastruktury drogowej. Dobrze, że Smoczyca zabiera na pokład 130l paliwa, bo zdarzyło nam się przez 80km szukać stacji.
- Świerkocin – odwiedziny w zoo-safari. Młoda była zachwycona strusiami zaglądającymi przez okno. Resztą zwierzyny zresztą też.
- Międzyzdroje – pierwszy postój nad morzem. Niestety, spore problemy ze znalezieniem noclegu (tu zaczęliśmy żałować, że nie mamy jak biwaku rozbić). Miejscowość raczej dla lubiących zabawę.
- Rowy – tutaj zatrzymaliśmy się prawie na tydzień, najpierw w wynajętym domku, potem dwa dni w Columbusie – rewelacyjnie urządzonym ośrodku – przy samej plaży, i świetnie przygotowanym na przyjmowanie dzieci. W następnym roku na pewno tam wrócimy.
- Gniezno to już postój w drodze powrotnej i zwiedzanie starówki. Ładne miasto, a że zatrzymaliśmy się w hoteliku praktycznie na samej starówce, następnego dnia mogliśmy spokojnie spacerkiem zwiedzić sobie całą okolicę.
- Na koniec w Łodzi zatrzymaliśmy się na kilka dni u rodziny, więc nie ma co się za bardzo rozpisywać. Bardzo dobrze wspominam za to przejazd A2, na której Smoczyca mogła rozwinąć trochę skrzydeł.
Podróż przebiegła w większości bez problemów, za to dostarczyła wielu doświadczeń i spostrzeżeń. Po pierwsze, przez owe 1700km wyszło w Smoczycy kilka niedomagań wieku nastoletniego. Całe szczęście nic, co by nas unieruchomiło i wymagało interwencji assistance.
- Notorycznie palił się bezpiecznik instalacji gazowej, a to z tego prozaicznego powodu, iż włożony był 2x zbyt mały amperaż. Krótka konsultacja z internetem załatwiła sprawę.
- Dla odmiany w obwodzie zasilania benzyną urwał się przekorodowany wtyk pompy paliwa. Nic, czemu lutownica i kawałek kabla nie mogło by zaradzić, ale najedliśmy się trochę stresu.
- Jedna ze świec miała źle założony kabel WN i przebijało na silnik. Zauważenie tego zajęło nam trochę, bo jedynym widocznym objawem była kontrolka „check engine” – silnik ma taki zapas mocy, że przy normalnej jeździe okresowy błąd zapłonu jest ciężki do zauważenia. Problem naprawiłem dopiero po powrocie, gdyż w podróż nie wziąłem interface OBD. Na przyszłość będę brał 🙂
Tyle jeśli chodzi o samo podwozie. Co do wyposażenia:
- Przetwornica przydała się tylko raz, więc dobrze, że nie wydawałem na nią kasy.
- Mało, bardzo mało miejsca na bagaż. Przyczynił się do tego głównie wózek zajmujący pół bagażnika, będziemy musieli wymienić na bardziej poręczny model.
- Na jednej ściance bagażnika zamocowaliśmy sztywną torbę podróżną, w roli szafki (nad butlą) – i sprawowała się rewelacyjnie. Zasłaniała boczne okienko z którego tak czy siak się nie korzysta i pozwalała na wygodny dostęp (wygodny – po wyjęciu wózka).
- Lodówka w warunkach mocno bojowych (temperatury dochodziły do +50 we wnętrzu samochodu) utrzymywała temperaturę przez 4-5 dni na dwóch wkładach. Jak na mnie rewelacja. Niestety, obudowa okazała się nieco nieporęczna, więc następna wersja powstanie już przystosowana do powstającej zabudowy.
Podsumowując, większość budżetowego sprzętu spisywała się dobrze. Koniecznie potrzebujemy więcej miejsca na bagaż – i mniejszy bagaż, więc obecnie na desce kreślarskiej jest przygotowanie szafek i pojemników umożliwiających wykorzystanie przestrzeni bagażowej „pod sufit”, znalezienie pojemnego bagażnika dachowego (lub namiotu, to druga rozważana alternatywa) i skombinowanie mniejszego wózka na przyszły rok.